Elon Musk, który jest jednym z głównych sponsorów kampanii Donalda Trumpa, ma pełnić ważną, choć nie do końca oficjalną rolę w administracji nowego prezydenta.
Tylko Miriam Adelson, izraelska miliarderka i filantropka, przekazała na kampanię Donalda Trumpa więcej pieniędzy niż Elon Musk.
Czytaj więcej: Izraelska miliarderka przekazała 100 mln dolarów na kampanię Trumpa. Więcej niż Musk
Od początku wiadomo jednak, że Musk nie robi tego zupełnie bezinteresownie. Właściciel Tesli, SpaceX, czy X po dojściu Trumpa do władzy ma dostać własną komisję rządową.
– Stworzę komisję do spraw wydajności rządu, która będzie miała za zadanie przeprowadzić pełny audyt finansów i wyników całego rządu federalnego – zapowiadał przed wyborami Donald Trump.
Sam Musk nazywa tę komisję „wydziałem ds. efektywności rządu” i zapowiada libertariańską rewolucję podobną do tej, którą w Argentynie efektywnie przeprowadza Javier Milei.
– Nakładają na was podatki. […] Marnują wasze pieniądze. Ale wydział ds. efektywności rządu to naprawi. Rząd zejdzie wam z głowy i wyjdzie z kieszeni – powiedział najbogatszy człowiek świata.
Musk zamierza przeprowadzić „drastyczne reformy” i obciąć wydatki rządowe „o przynajmniej dwa biliony dolarów”, czyli o 1/3 obecnego budżetu USA. – Na pewno wielu ludzi, którzy wykorzystują rząd, zdenerwuje się z tego powodu – stwierdził miliarder.
Swoją działalność w administracji Musk chce prowadzić charytatywnie, pro publico bono. Stwierdził, że nie interesuje go „żadna pensja, żadna posada, żadne uznanie”.
Oczywiście, jest spore ryzyko, że Musk wykorzysta nową władzę, do działania na korzyść swoich biznesów, ale same zapowiedzi działań, które chce podjąć, brzmią obiecująco, więc warto mu kibicować.
W sieci pojawiają się też teorie spiskowe, że tak naprawdę to Musk będzie teraz prezydentem USA. Miliarder nie mógł wystartować w wyborach, bo nie urodził się w Ameryce i dlatego miał wszystko ustawić tak, by stać się szarą eminencją i rządzić z tylnego siedzenia. Ale to tylko teorie spiskowe…