Strona głównaMagazynZatrute korzenie Unii Europejskiej

Zatrute korzenie Unii Europejskiej

-

- Reklama -

Szczerze pisząc, kiedy kilka miesięcy temu uzgodniłem z redaktorem Stanisławem Michalkiewiczem, że rozpoczniemy nagrywać cykliczne programy na naszym redakcyjnym kanale wideo dotyczące korzeni Unii Europejskiej, nie miałem do końca świadomości, w co tak naprawdę wdepnąłem.

Oczywiście jako człowiek, nieco bardziej niż przeciętny Polak interesujący się historią naszej cywilizacji, miałem mgliste pojęcie o tym, z czego wyrasta Unia, jak to się zaczęło i jak bardzo odbiega to oczywiście od cukierkowych bajeczek, z którymi można się zapoznać, odwiedzając oficjalne strony internetowe Komisji czy Parlamentu Europejskiego.

- Reklama -

Znajdziemy tam bowiem piękne życiorysy pomnikowych postaci tzw. „Pionierów Unii Europejskiej”, w tym na przykład takich osób, jak: Robert Schuman, Alcide de Gasperi, Altiero Spinelli, Anna Lindh czy Jean Monnet. Ja oczywiście nie chcę tu odbierać należnej chwały tym osobom, ale nasze zagłębianie się z redaktorem Michalkiewiczem w problematykę źródeł Unii Europejskiej musiało doprowadzić nas (oczywiście Pana Stanisława zapewne już dużo wcześniej) do smutnych wniosków, że tak naprawdę prawdziwych twórców, a później wykonawców i nadzorców „Wielkiej Idei Unii Europejskiej” należy szukać zupełnie gdzie indziej. No w każdym razie nie na oficjalnych stronach internetowych, nie w mainstreamowej prasie czy we wspomnieniach luminarzy. Prawda jest wstydliwa, jest bardzo głęboko ukryta, tak by obywatele Unii nie mogli się jej łatwo doszukać.

A szukać jej trzeba naturalnie zupełnie gdzie indziej. I – jak się okazuje – w kręgach i miejscach pozornie kompletnie nie kojarzących się z tak szlachetnymi ideami, jak te oficjalnie głoszone – jak braterstwo, równość czy ponadnarodowa solidarność między mieszkańcami – przedstawicielami niemal całego europejskiego kontynentu. Nie! Szukać jej trzeba w najbardziej wstydliwych zakamarkach naszej najnowszej europejskiej przeszłości. W świadectwach czynów, w wypowiedziach, sporządzonych dokumentach przez ludzi, których dziś najchętniej byśmy wymazali z naszego dziedzictwa. Ci ludzie w powszechnym odbiorze sprzeniewierzyli się Europie, zdradzili jej wartości, by pójść swoją drogą, drogą totalitaryzmu, kłamstwa i masowej zagłady…

Pra-Unie Europejskie

No właśnie. Ale w jakich kręgach? Gdzie i skąd? No i tu jest pies pogrzebany. Bowiem wyjaśnieniom tego zagadnienia poświęcona jest ta książka. No, ale nie uprzedzajmy. Zanim przejdziemy do tych iście diabelskich mechanizmów, warto prześledzić, jak w długiej już przecież historii naszej cywilizacji kształtowały się, kiełkowały, rosły i zazwyczaj przemijały lub z hukiem upadały wielkie ponadnarodowe projekty wspólnotowe. Te prawdziwe pra-unie europejskie. Taka retrospektywa może być bowiem pouczająca. Gdyż jak doskonale wiemy: historia – magistra vitae est, a więc w naszej wspólnej europejskiej historii z łatwością znajdziemy mnóstwo przykładów ilustrujących świetnie takie mechanizmy, działania, które prowadziły lub miały prowadzić do tworzenia mniej czy bardziej trwałych ponadnarodowych struktur czy imperiów.

Na wstępie warto zauważyć, że w większości przypadków idee te kiełkowały w naszym własnym europejskim kręgu kulturowym. Rzymianie czy potem Germanie, a na krótko np. Francuzi, żyli przecież w Europie, a nie w Afryce czy Południowej Ameryce. Ktoś może się oburzyć i protestować w obronie np. imperialnych zapędów, dajmy na to prekolumbijskich Azteków czy afrykańskich Zulusów, no ale o słabości tych „imperiów” najlepiej świadczył fakt, że upadały one szybko i zaskakująco łatwo pod jednym, silnym ciosem europejskich kolonizatorów. Oczywiście dopatrzymy się nielicznych pozaeuropejskich wyjątków, takich jak Mongołowie czy Persowie, ale to jednak właśnie europejskie słońce i wspaniały wpływ myśli dawnych greckich filozofów czy późniejszych ojców Kościoła Katolickiego tworzyły na tyle magiczną mieszkankę, że te „Wielkie Idee” mogły mieć rację bytu i napędzały działania europejskich wizjonerów.

Drugim czynnikiem był oczywiście aspekt militarny tych konstruktów. Ponadnarodowe władztwa mogły powstawać, rozkwitać i trwać pod osłoną rzymskich legionów czy później germańskich hufców rycerskich. Dopóki ich władcy dysponowali rzeczywistą władzą i sprawnym aparatem przymusu – trwały, gdy ten czynnik zanikał czy stawał się nieefektywny, stopniowo lub gwałtownie implodowały, waliły się, wzbudzając kłęby kurzu na europejskiej szachownicy geopolitycznej.

Dużo rzadziej takie wizje brały za podstawę ekspansję pokojową, na bazie kulturowo-cywilizacyjnej atrakcyjności. I tu muszę z dumą przyznać, że jeden z takich nielicznych wyjątków pięknie rozkwitł nad Wisłą i Wartą, by potem rozszerzyć się na olbrzymim terytorium od Odry na zachodzie po Dniepr na Wschodzie, od zimnych i mglistych wybrzeży Estonii po Dzikie Pola na wybrzeżu Morza Czarnego. Bo przecież nasza własna wielka i pierwsza Rzeczpospolita była projektem imperialnym, ponadnarodowym i ponadwyznaniowym, którego siła przyciągania, swoisty potężny magnes opierał się na pokojowej ekspansji i trwał przez kilka stuleci ostatecznie zmieciony przez rosnące w siłę państwa narodowe – Prusy i Rosję, która jednak już niedługo – cóż za drwina historii! – zaczną tworzyć własne hiperetniczne imperia – pangermańską II Rzeszę i multinarodowe Cesarstwo Rosyjskie, dość zgrabnie przekształcone wkrótce w Związek Sowiecki.

Warto zauważyć, że zazwyczaj takie struktury tworzyły się przez długi czas, ewoluowały, a następnie raczej w okresie długoterminowym „wyczerpywały swoją formułę”. Po prostu przez wiele wieków stopniowo słabły, traciły impet, dynamizm… Początkowa witalna siła ofensywna, która prowadziła do często spektakularnych podbojów militarnych czy kulturalnych, wyczerpywała się i imperia te przechodziły stopniowo na pozycje defensywne, dążąc raczej do obrony swoich pozycji niż dalszej ekspansji. Rzymianie przecież na początku nie budowali żadnych wałów czy murów, wystarczał żywy wał samych legionistów, potem jednak trzeba było tworzyć potężne konstrukcje, które i tak nie mogły ochronić tych, którzy stracili swego ducha. Dawny kolos podlegał procesom powolnego upadku, kończącego się ostatecznie powolnym lecz nieubłaganym procesem gnicia, tak jak w przypadku tych nieszczęśników, którzy padali ofiarą śmiertelnych chorób takich jak trąd i ciała ich stopniowo gniły za życia…

Pax Romana – Pax Europeana

Najbardziej znanym – niemal klinicznym – przypadkiem zaistnienia takiego właśnie przypadku są oczywiście dzieje Cesarstwa Rzymskiego. Dzieje Wielkiego Cywilizacyjnego Projektu, kiedy to w zasadzie po raz pierwszy w historii podjęto próbę stworzenia wielkiej wspólnoty, która objęłaby swym zasięgiem terytoria „całego cywilizowanego świata” w silnej antynomii do terytoriów zewnętrznych, „barbarzyńskich”, czyli niegodnych tego, by władza i cywilizacja promieniująca ze starożytnej kolebki – Romy mogła je objąć.

Wcześniej podobne próby podejmowali twórcy imperium hellenistycznego, którego ojcem i akuszerem był Aleksander Macedoński. Warto pamiętać jednak, że genialny syn Filipa budował swoje marzenie na gruzach wcześniejszego – być może pierwszego w historii – ponadnarodowego imperium – władztwa Wielkich Królów perskich z dynastii Achemenidów. I choć to Persom trzeba oddać palmę pierwszeństwa na tym polu, to jednak ani oni, ani Macedończycy – niezdarni epigoni Aleksandra Wielkiego – nie byli w stanie nadać swoim planom choćby pozorów trwałości.

Rzymianie inaczej – ich potężne państwo przetrwało tysiąc lat, a w swej wersji imperialnej – po tym, jak przekroczyli granice rodzimej Italii – ponad połowę milenium. Jeśli doliczyć też Cesarstwo Wschodnie, to istniało półtora tysiąca lat, tworząc najbardziej trwały projekt polityczny w historii. Niesłusznie się uważa bowiem Bizancjum za jakieś zupełnie oderwane państwo w stosunku do starego Rzymu. Konstantynopol był bowiem Nowym Rzymem, jeszcze wspanialszym niż kolebka położona nad Tybrem, zaś mieszkańcy, choć używali w swej masie greki, a nie języka Wergiliusza czy Tacyta, to z dumą o sobie mówili „Romaioi”, czyli „Rzymianie”, zaś dzicy azjatyccy barbarzyńcy, którzy ostatecznie położyli kres ich imperium, podbite ziemie w Anatolii nazwali „Sułtanat Rum”, czyli „władztwo Rzymian”.

Imperium Rzymskie było ewenementem nie tylko ze względu na trwałość polityczną. W przeciwieństwie do późniejszych prześladowców, choćby muzułmańskich Arabów, Rzymianie nie chcieli tworzyć jednolitego językowo, religijnie, cywilizacyjnie superpaństwa, gdzie zdobywcy narzucaliby pokonanym swój język, swych bogów, swój styl życia. Podbite narody, jeśli tylko szanowały autorytet Cezara („oddać cesarzowi, co cesarskie” [Mt 22,21]), płaciły podatki i nie wzniecały buntów, mogły żyć w spokoju, harmonijnie kultywując swoje tradycje. Romanizacja następowała stopniowo – objęła tylko cześć terytorium, im dalej od centrum, tym nalot rzymskiej cywilizacji był cieńszy. Rzymianie stworzyli pierwszą Wspólnotę Europejską, więcej ich władza objęła znaczne połacie Afryki Północnej i cały bliskowschodni Orient. Na wielkie przecież Morze Śródziemne mówili pieszczotliwie „Mare Nostrum” – „Morze Nasze”, co było najlepszym dowodem ich potęgi.

Jednak Obywatele Rzymscy – bo ta kategoria prawna, choć wcześniej elitarna, została z czasem rozciągnięta na całą wielomilionową wolną ludność – nie zdołali obronić swej Ojczyzny, która w swej zachodniej odmianie ostatecznie legła w gruzach pod ciosami germańskich barbarzyńców w V wieku naszej ery (wschodni Rzymianie trwali tysiąc lat dłużej). Imperium Romanum upadło, bo nikt nie chciał go już bronić. Potomkowie dawnych Lucjuszy czy Klaudiuszy zatracili swoją wrodzoną wojowniczość, poszanowanie prawa czy zdolności sprężystej organizacji.

Po dawnym Rzymie pozostała jednak Wielka Idea i Wielka Tęsknota. „Pax Romana” oznaczała bowiem pokój i harmonię, a Europa po upadku dawnego imperium pogrążyła się w odmętach beznadziejnych wojen, przemocy i braku jakiejkolwiek stabilizacji. I bardzo szybko już w VIII wieku mieliśmy przykład próby reanimowania trupa, czyli wskrzeszenia kolejnego Cesarstwa Rzymskiego, tym razem pod berłem frankońskich Karolingów. Charlamagne alias Karl der Grosse znowu podjął się misji tworzenia wielkiego ogólnoeuropejskiego projektu – restauracji Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, tak by we współpracy z Cesarzem Wschodu wskrzesić to wielkie imperium. Wskrzesić je nie tylko na terytorium dawnej władzy rzymskiej, ale również na Wschodzie, na ziemiach Słowian poddanych władzy Imperatora. To w istocie była pierwsza nieśmiała na razie zapowiedź tworzenia „Mitteleuropy”, hołdowania przez Germanów ziem położonych na Wschód i Południe od ich siedzib.

Tekst jest fragmentem wstępu do książki: Stanisław Michalkiewicz, Marek Skalski „Zatrute korzenie – rozmowy o Unii Europejskiej”, która niebawem ukaże się nakładem wydawnictwa „Biblioteka Wolności”. W przedsprzedaży książka, w konkurencyjnej cenie, pojawi się wkrótce na sklep-niezalezna.pl!

Najnowsze