Strona głównaMagazynDomański nowym Baucem?

Domański nowym Baucem?

-

- Reklama -

Minister finansów najpierw pozytywnie zaskoczył włączeniem do głównego budżetu wydatków schowanych w czasach PIS po rozmaitych funduszach, aby chwilę później ogłosić zwiększenie zadłużenia poprzez BGK o kolejne 100 mld zł.

Lata 2017–2023 przyzwyczaiły nas do tego, że funkcję ministra finansów sprawują osoby trzecioplanowe. Faktycznym zarządcą tego resortu był nieoceniony Mateusz Morawiecki, który obsadził go tak znamienitymi postaciami, jak choćby Piotr Patkowski czy Jan Sarnowski, którzy święcie wierząc w swoją sprawczość, odgrażali się wszem i wobec, że oto właśnie za sprawą ich reform wbijany jest gwóźdź do trumny neoliberalizmu. Słynny Polski Ład poprzez nowy system naliczania składki zdrowotnej wbijał raczej gwoździe do trumny niejednej działalności gospodarczej, ale taki chyba właśnie był plan premiera – wielkiego entuzjasty zrównoważonego rozwoju.

- Reklama -

Zmienianie Polski z ośmioma gwiazdkami

O Andrzeju Domańskimi, który zasiada w fotelu ministra finansów od pamiętnego 13 grudnia, powiedzieć można wiele gorzkich słów, ale przynajmniej nie obsadza na ważnych i eksponowanych stanowiskach osób o takiej charakterystyce jak choćby Patkowski. Już samo w sobie stanowi to pewien plus, choć na tym ich lista w zasadzie się kończy.

Domański nie pełnił nigdy dotąd żadnej ważnej roli w strukturach Koalicji Obywatelskiej, ale przy ceniącym sobie dużą ilość wypoczynku premierze zyskał sporą przestrzeń do zaistnienia. W przeciwieństwie do Morawieckiego, który wszystkiego chciał doglądać sam, Tusk potrzebuje do swojego projektu zwijania Polski sprawnego księgowego.

Pochodzący z Krakowa ekonomista przez wiele lat pracował w sektorze prywatnym, ale w końcu uznał, że chciałby w życiu czegoś więcej i postanowił zmieniać Polskę wspólnie z politykami obiecującymi „j…ć PiS”. Ów fakt trzeba należycie docenić: oto piastujący prestiżowe funkcje w międzynarodowych instytucjach analityk i zarządca funduszy inwestycyjnych oraz wykładowca strategii adaptacji wobec kryzysu klimatycznego opuszcza panteon świata wielkich finansów i schodzi do nas, zwykłych śmiertelników, aby za śmieszne 20 tys. zł brutto poświęcić się wdrażaniu zrównoważonego rozwoju w administracji publicznej.

Z TVNu do Sejmu

Jako główny ekonomista platformerskiego Instytutu Obywatelskiego, a potem główny twórca programu ekonomicznego partii Tuska, Domański był oczywistym kandydatem do objęcia teki ministra finansów. W kampanii poprzedzającej wybory parlamentarne dał się także poznać jako umiarkowany antyklerykał, kręcąc jeden ze swoich spotów na tle katolickiej świątyni i perorując na temat konieczności utemperowania finansowych ambicji Kościoła. Mając zapewnioną regularną obecność w stacji TVN24 zdołał dostać się do Sejmu, choć uzyskany przez niego wynik nie zwalał z nóg (ok. 6,8 tys. głosów).

Gdy już objął władzę, przyszło mu już w pierwszych dniach rządzenia zająć się ustawą budżetową. Jej kształt w 95 proc. stanowił pochodną pracy poprzedniego rządu, dlatego na właściwą ocenę stosunku Domańskiego do fundamentalnych spraw należało czekać długo, aż do prezentacji podstawowych założeń budżetu na 2025 r. W ten właśnie sposób nowy minister finansów dokonał pełnego coming outu, potwierdzając niestety wszystkie największe obawy co do jego charakterystyki.

Początkowo mogło się wydawać, że przejawiający pewne elementarne odruchy zdrowego rozsądku Domański zamierza nawet wyprostować polskie finanse publiczne. Funkcjonujący pod postacią rozmaitych jednostek pozabudżetowych tzw. alternatywny budżet urósł w czasach Morawieckiego i PiS do monstrualnych rozmiarów. W ostatnich miesiącach rządów „dobrej zmiany” zadłużenie w tym obszarze przekroczyło już ponad 320 mld zł. Gdy zatem Domański ogłosił, że deficyt w 2025 r. osiągnie 59,8 proc. PKB, a zadłużenie zbliży się do 2 bln zł, w mediach podniósł się rwetes. Mało kto raczył doczytać, że rekordowa wartość wydatków (921 mld zł) i deficytu wynikała bezpośrednio z włączenia do budżetu części zadłużenia ukrywanego wcześniej przed opinią publiczną (głównie kosztów spłaty obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju).

Tego rodzaju posunięcie mogło się początkowo wydawać jak najbardziej słuszne i korzystne. Zainstalowany przez Niemcy rząd Tuska ma być może największy komfort działania w dotychczasowej historii III RP, ponieważ media głównego nurtu w zasadzie nie podejmują systematycznej krytyki jego poczynań. Winą za historycznie najwyższe wartości deficytu i zadłużenia można więc obarczyć poprzednią władzę i polepszając w kolejnych latach poszczególne wskaźniki, głosić później apoteozę własnego sukcesu w zakresie uzdrowienia finansów publicznych.

Baucowanie

Ewentualne pochwały za urealnienie budżetu były jednak zdecydowanie przedwczesne, ponieważ zaledwie kilka dni po ogłoszeniu założeń budżetu na kolejny rok okazało się, że rząd planuje emisję obligacji na ponad 103 mld zł dla funduszy BGK, bez uwzględnienia ich w budżecie centralnym. Tym samym cały wysiłek na rzecz uporządkowania budżetu okazał się całkowicie pozorny.

Zapowiedź zwiększenia zadłużenia o tak znaczną kwotę daje poważne powody do niepokoju. W planie budżetowym potrzeby pożyczkowe państwa zostały oszacowane na 552 mld zł, czyli dwukrotność analogicznej kwoty sprzed zaledwie dwóch lat. Oznacza to, że w przyszłym roku całkowite zadłużenie na pewno przekroczy poziom 2 bln zł. Jeśli zgodnie z pierwotnym planem na same odsetki od długu Polska miała przeznaczać ponad 100 mld zł, to przy wzroście zadłużenia o kolejne 5 proc. należy się spodziewać jeszcze większych wartości.

Krótko mówiąc, Andrzej Domański zdążył od grudnia ubiegłego roku uczynić bardzo wiele, aby zapisać się w historii polskich finansów publicznych jako kolejny Jarosław Bauc. Jeszcze niedawno na to miano usilnie pracował faktyczny minister finansów Morawiecki, lecz nie dane mu było wytrwać na stanowisku wystarczająco długo, aby zebrać owoce swojej polityki. Specjalizujący się w ekonomii klimatycznej Domański nie dość, że przygotował jeden z najgorszych budżetów od lat (ustępuje tylko covidowemu z 2020 r.), to na Campusie Polska obiecał nawet dalsze zwiększenie transferów socjalnych.

Polska została niedawno poddana unijnej procedurze nadmiernego deficytu, która wbrew wyobrażeniu wielu osób nie jest wcale czysto formalnym nadzorem nad polityką budżetową danego państwa. Uchwalone niedawno zmiany zakładają narzucenie szeregu procedur żywo przywodzących na myśl to, co przed dekadą spotkało Grecję. Rządząca Polską volksdeutschowska ekipa przyjęła to polityczne chomąto z wyraźną ufnością, by nie powiedzieć zadowoleniem. Zapytywany o to, jak zamierza wydźwignąć Polskę z nadmiernego zadłużenia, Domański odpowiada niezmiennie, że dokona tego dzięki szybkiemu tempu wzrostu gospodarczego wywołanego transformacją energetyczną. Słysząc tego rodzaju uwagi można nabrać poważnych wątpliwości, czy steru nad polskimi finansami nie przejął przypadkiem reprezentant Ostatniego Pokolenia lub osoba rozumująca na poziomie Grety Thunberg. Niemal wszyscy główni promotorzy zielonej transformacji przyznają, że jej wdrażanie będzie się wiązało z poświęceniem znacznej części wzrostu gospodarczego (czy wręcz akceptacji spadku PKB), ale w Polsce z pewnością będzie inaczej: szczególnie, iż mamy najdroższy prąd w całej Unii, a rząd właśnie jeszcze bardziej odsunął w przyszłość budowę elektrowni atomowej.

W klimatologii Andrzej Domański opowiada się za opcją zeroemisyjną, jako strażnik polskiego budżetu autoryzuje rekordową emisję obligacji. Wiele wskazuje niestety na to, że obecny minister finansów bardzo chce się zapisać w historii jako nowy Bauc.

Najnowsze