Strona głównaMagazynPoliczmy się. Refleksja z obczyzny

Policzmy się. Refleksja z obczyzny

-

- Reklama -

„Kiedy się zastanawiałam nad wyjazdem z kraju, sprawdziłam wymagania uzyskania azylu (…), w większości krajów europejskich ten azyl bym uzyskała” – wypaliła w wywiadzie udzielonym Polskiemu Radiu polska emigrantka w morawskim Brnie. W tym samym czasie do owego kraju z piekła rodem, który w trwodze opuściła aspirująca azylantka, ruszała fala Czechów, którzy jakby na przekór tym przestrogom uczynili z Polski turystyczny hit. Wśród nich znalazł się też niżej podpisany, któremu letnia eskapada z morawskiego Brna do ojczyzny dała asumpt do przemyśleń o tym, że pewne rzeczy lepiej widać z oddali.

Tę myśl można rozwinąć z dwóch przeciwległych stron. Mógłbym zacząć od tej mniej przyjemnej i wrócić myślami do czerwcowego spotkania reportera Polskiego Radia z przedstawicielami brneńskiej Polonii, w szeregach której prym wiodła miejscowa replika nadwiślańskiej hunwejbinki Marty Lempart. Ponieważ jednak w trakcie pisania tych słów panuje letnia atmosfera, zacznę od strony zdecydowanie przyjemniejszej, choć od razu zdradzę, że oba bieguny opowieści są równie ważne dla puenty poniższych rozważań.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

Nie wiem, czy to przypadek czy kwestia osobistego szczęścia, ale podczas wojaży do Ojczyzny niemal nie bywa dnia, abym nie wdał się w rozmowę z kompletnie nieznajomym rodakiem lub rodaczką. Po kilku minutach zdawkowy komentarz, pytanie o drogę lub uiszczanie opłaty w małym sklepiku rozwija się w serdeczną rozmowę, w którą częstokroć włącza się ktoś trzeci. Sytuacje tego typu nie zdarzają mi się równie często u naszych skądinąd sympatycznych południowych sąsiadów, u których zrządzeniem losu przed laty osiadłem. Stąd traktuję tę prawidłowość jak przyczynek do socjologicznej obserwacji na temat Polaków, szczególnie że ci z jakichś pobudek miewają o sobie jak najgorsze zdanie.

Europa Suwerennych Narodów

Są powody do uśmiechu

Powodów do uśmiechu podczas pobytów w kraju jest zresztą więcej, bo proszę mi wierzyć – jedzenie w polskich sklepach jest różnorodniejsze i mimo powrotu VAT-u na żywność nadal tańsze. A że atrakcji turystycznych w bród, a wybrzeże niezmiennie piękne, to nie dziwota, że uwielbiający morze Czesi w końcu odkryli Polskę. Zastanawia raczej fakt, że trwało to tak długo, nim pokolenie wychowanych przez reportażystę Mariusza Szczygła polskich czechofilów uzyskało nadzieję na odwzajemnienie swoich gorących uczuć żywionych względem Czechów.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

Polska zatem uchodzi za kraj atrakcyjny. Nie chodzi zresztą tylko o Czechów, którzy – mimo bliźniaczej wręcz beznadziejności klasy politycznej – żyją, jak by nie patrzeć, w dość podobnych warunkach wyznaczających się stabilnością i bezpieczeństwem. W zasobach Internetu mnoży się bowiem od nagrań, na których urzeczeni Polską mieszkańcy tzn. rozwiniętego Zachodu nie posiadają się ze zdziwienia, kiedy odkrywają, że w warszawskim metrze jest czysto i bezpiecznie, a rowery pod blokiem na Krakowskim Przedmieściu nie zostają skradzione. Na innym nagraniu jakiś przedsiębiorca rodem z Kalifornii zachwala infrastrukturę, a niedawno podczas niepokojów z Wyspach Brytyjskich pewien młody Anglik nagrał piosnkę, w której się zwierza, że odjedzie do Polski, gdzie na ulicach panuje spokój. Te obserwacje potwierdza spojrzenie poza granice Polski. Kto nie podróżuje fizycznie, może przemierzać świat na ekranie i obejrzeć dowolną liczbę sporządzonych na telefonach filmów pokazujących staczanie się dużych europejskich i amerykańskich miast w stronę standardów Trzeciego Świata.

Swego nie znacie…

Choć więc w tych niespokojnych czasach źródeł zaniepokojenia i zmartwień obiektywnie rzecz biorąc jest sporo, to w ujęciu względnym Polacy mają powody do zadowolenia i dumy. Jest do czego nawiązywać, jest czym się chwalić i wreszcie jest czego bronić dla siebie oraz potomnych.

Takie oczywistości zdają się jednak nie docierać do Polaków, a może raczej do części ludu tubylczego, legitymującego się z pewnym zażenowaniem polskim paszportem pod przewodnictwem takich tuzów jak – proszę mi wybaczyć – nieświętej pamięci Jerzy Stuhr (cytując nekrolog: „syn Mitteleuropy“) i reszta nadwiślańskiej plejady. Nie warto się tu rozpisywać na temat niezliczonych przejawów tej skarlałej, fajnopolskiej umysłowości, spośród których jednym z najnowszych jest haniebna postawa wobec polskich pograniczników.

Chciałbym się tu raczej skupić na czymś szerszym i zarazem głębszym. Z perspektywy życia na obczyźnie i spotkań z rodakami – tymi, którzy wyemigrowali, ale również tymi, którzy poza Polską na dobre nie mieszkali – dostrzegam to, czego niegdyś nie zauważałem z taką wyrazistością. Chodzi tu o pewną stałą w naszym życiu społecznym. Jest ona obecna mimo upływu czasu, burz dziejowych, przesunięcia granic, zniknięcia i zmartwychwstania państwa, ustrojowych zmian i wymierania całych grup społecznych. Owa stała to rozdźwięk, który w czasach minionych wyrażał się w wojnie kontusza i fraka, a który raz po raz odradza się w coraz to nowych wcieleniach i nie słabnie, ale wręcz przeciwnie – przybiera na sile.

Ten rozłam sam w sobie jest względnie jednoznaczny, jednakże istnieje drugi czynnik, który trochę rozmywa kontury podziałów, a mianowicie określony typ polskiej mentalności, właściwej również dla wielu z tych, którzy utożsamiają się z szeroko pojętym stronnictwem patriotycznym. Odczytuję to tak, że współczesny Polak to stworzenie, które odziedziczyło dość przykre własności po chłopstwie, z którego się w swojej masie wywodzi, i po szlachcie, do której to aspiruje. Czapkuje zatem każdemu, kto wystarczająco butnie wlezie mu z butami do folwarku, a jednocześnie sprzeda nawet srebra rodowe, żeby pokazać gest nawet tym, którzy na to w najmniejszym stopniu nie zasługują. Przyjmowanie z uśmiechem, czasem kwaśnym, czasem szczerym, siarczystych policzków to dlań cnota. Fałszywy komplement, zwłaszcza od możnych tego świata, łatwowiernie bierze za dobrą monetę. Na dźwięk pytania o interesy narodowe wykrzywia się, bo to brzmi jak niesmaczny żart rzucony na dobroczynnym bankiecie. Jak przegrywa, to w wielkim stylu i – jakżeby inaczej – moralnie. Ot, taki szlachetny frajer, jak ze sztuki Moliera.

Skupmy się jednak na kwestii pęknięcia w obrębie narodu. Dawne jego formy, czyli spór pomiędzy pełnym zakompleksienia i umizgującym się do obcego wielkopaństwa kosmopolityzmem a umiłowaniem swojskości, krzyżują się dziś z daleko radykalniejszym spięciem pomiędzy postawami identyfikującymi się z cywilizacją łacińską a często dla niepoznaki lukrowaną i mieniącą się kolorami antytezą cywilizacji. Ta ostatnia wdarła się już kiedyś na nasze włości na bagnetach i pancerzach i, nie powiem, poczyniła wielkie szkody, próbując ulepić nowego człowieka, ale teraźniejsza postać tego zła, przypudrowana i korzystająca z armii piechurów marketingu cyfrowego, okazuje się dużo podstępniejsza.

Trzeba rozmawiać

Ktoś mądry, bodaj Bartosz Rutkowski z Orlej Straży, stwierdził, że dziś obronę kraju należy zacząć od tego, że podejmiemy wysiłek rozmów z rodakami, z którymi najbardziej dzielą nas poglądy. W obliczu niesłychanej polaryzacji potrzebujemy bowiem budować mosty nad podziałami. Nie sposób podać w wątpliwość samą myśl, a jednocześnie niepodobna nie ulec sceptycyzmowi i nie zapytać się o granice możliwości porozumienia z rosnącą grupą, którą dryf cywilizacyjny oddala od nas – związanych nie tylko z ideą polskości, ale i zrębami myślenia zachodniego. Piszący te słowa temu wyzwaniu nie sprostał i dość szybko zakończył rozmowę z przywoływaną na początku niniejszego tekstu „azylantką”. Siedzieliśmy w niewielkim lokalu polskiego klubu jak na siłę przejaskrawiona alegoria nierozumiejących się plemion, niejako z przypadku zamieszkujących granice tej samej III Rzeczpospolitej. Prócz języka, znajomości polskiej kuchni i obywatelstwa łączyło nas mało.

Może się tak zdarzyć w niedalekiej przyszłości – sądząc po szybkości i trajektorii lotu – że wystąpienie o azyl stanie się aktem racjonalnym. Nie będą do tego jednak zmuszeni nosiciele rewolucyjnych idei i aktywiści. Dotknie to raczej opornych wobec antycywilizacyjnego projektu, w tym zwykłych obywateli, których krajowi namiestnicy z ramienia Brukseli będą skazywać np. za przesyłanie facebookowych postów pod pretekstem „mowy nienawiści”, wzorem dzisiejszych autorytarnych władców Wielkiej Brytanii.

Chciałbym jednak na koniec zagrać na optymistyczną nutę. Z Ojczyzny powróciłem z wrażeniem, że tradycyjnie myślących, zdroworozsądkowych i stąpających twardo po ziemi Polaków wydaje się wciąż bardzo dużo, nawet jeśli nie zawsze odzwierciedla się to w sferze medialnej i publicznej, upstrzonej proporcami modernizmu. Warto byłoby zacząć od tego, że przysłowiowa cicha większość zacznie wydawać pomruk, tak abyśmy się policzyli, a jednocześnie przypominali pozostałym o swoim istnieniu.

Nie trzeba wiele. Wystarczy kulturalnie wyrazić tzn. niepopularny pogląd publicznie, narażając się wprawdzie na oburzone spojrzenie niektórych, a zarazem mogąc odnaleźć osoby o zbieżnych poglądach. Powinno się też stanowczo i krytycznie reagować na natarczywe ideologiczne treści, które przemycają kolejni dostawcy. Kiedy od tysiąca klientów zabrzmi jednoznaczne: „Nie życzymy sobie natrętnej agitki i rezygnujemy z usług” – da im to do myślenia. Można wreszcie przeciągać na swoją stronę ludzi w ideowym rozkroku, bo o konwersji gorliwych wyznawców postępactwa mowy raczej nie ma.

Mówi się bowiem, że to zdeterminowana mniejszość dokonuje zmian, i jest to prawda poświadczona historią przewrotów i rewolucji. Wierzę jednak, że cicha większość przedzierzgnięta w większość asertywną i pewną siebie może mieć jeszcze większą siłę i że marsz historii nie ma zdeterminowanego kierunku.

Do zobaczenia w Polsce.

Najnowsze