Na Placu Katedralnym w Pistoi, we włoskiej Toskanii, wszystkie ważne gmachy stoją albo obok, albo naprzeciw siebie. Obok katedry, przed którą stoi wykładane marmurem baptysterium, jest ratusz, naprzeciw niego – niezawisły sąd. Z drugiej strony katedry mamy dawną rezydencję biskupa, w której mieściła się również apteka, a po przeciwnej stronie – oczywiście bank.
Plac jest bardzo ładny, podobno jeden z najładniejszych we Włoszech, gdzie ładnych placów – jak wiadomo – jest bez liku, a w dodatku urządzane są tam gonitwy konne. Powierzchnia zostaje wysypana grubą warstwą piasku, który po zakończeniu gonitwy jest uprzątany i znowu są tam tylko kamienne płyty.
Może nie opisywałbym tego placu w Pistoi, gdyby nie tak zwane „rozliczenia”, na których vaginet Donalda Tuska koncentruje swoją aktywność, najwyraźniej nie mając żadnego pomysłu na państwo. Pani Barbara Nowacka, której z jakichś zagadkowych powodów Donald Tusk w swoim vaginecie powierzył fuchę feministry od edukacji, właśnie osiągnęła próg niekompetencji w sprawie podręczników szkolnych, co nieubłaganym palcem wytyka jej nawet „Newsweek”, z zasady Donaldu Tusku życzliwy, a ona – jak ot ona – stara się zrzucić winę za własne bałaganiarstwo na wydawców podręczników.
Ale z komuną tak właśnie jest. Młodsi tego już nie pamiętają i dlatego dają się „lewicom” nabierać na piękne słówka, ale starsze pokolenie doskonale pamięta, że partia, która o wszystkim chciała decydować, nawet o tym, kto, gdzie i kiedy ma chodzić za potrzebą, nigdy nie była niczemu winna. Zawsze winni byli albo imperialiści, albo reakcja, albo wreszcie klimat, z powodu którego na ludową ojczyznę corocznie zwalały się dwie klęski i cztery kataklizmy.
Pierwszą klęską była klęska nieurodzaju. Drugą – klęska urodzaju – zaś nasz nieszczęśliwy kraj corocznie nawiedzały ponadto cztery kataklizmy w postaci wiosny, lata, jesieni i zimy. Partia nic nie mogła na to poradzić, więc – podobnie jak teraz vaginet Donalda Tuska – urządzała rozmaite „igrzyska”, głównie w postaci piętnowania wrogów ludu pracującego miast i wsi, jak nie w postaci „reakcji”, to w postaci „kolesi”, których nieubłaganym palcem wytykał pułkownik Wiesław Górnicki, a wreszcie „warchołów”, przeciwko którym Edward Gierek kazał spędzać na stadiony lud pracujący miast i wsi, żeby pod przewodem partii, która w międzyczasie wpisała sobie do konstytucji „przewodnią rolę w budowie socjalizmu”, dawał „warchołom” tak zwany „odpór”.
Tylko patrzeć, jak Donald Tusk, dążąc do ukrycia bezradności swojego vaginetu wobec rzeczywistych problemów państwa, zacznie urządzać podobne spędy. Na razie trwają stosowne przygotowania z udziałem m.in Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, który został poszczuty na ojca Tadeusza Rydzyka. Nieubłaganym palcem wytyka mu „łamanie konkordatu” i inne sprośne błędy Niebu obrzydłe, najwyraźniej zapominając, że to właśnie ojciec Tadeusz Rydzyk zrobił z niego człowieka, organizując mu Ligę Polskich Rodzin, dzięki której Wielce Czcigodny z przywódcy grona młodych drapichrustów awansował na wicepremiera rządu. Taka krótka pamięć zirytowała nawet życzliwych wobec Donalda Tuska dziennikarzy niemieckiego portalu „Onet”, który opublikowali stare fotografie, m.in. taką, na której pan Roman Giertych, w geście wdzięczności, końskim obyczajem kładzie łeb na ramieniu ojca dyrektora.
Więc, jak wspomniałem, może nie opisywałbym tego całego placu w Pistoi, gdyby nie te wszystkie „rozliczenia”, w których Donald Tusk, z braku lepszych pomysłów na państwo, wykazuje zapamiętałość niczym nieboszczyk Jacek Kuroń do wódki. Jest bowiem na tym placu szczegół pokazujący, że już dawno, może nawet w Średniowieczu, które moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, szczęśliwie odstawiona z Ministerstwa Kultury do luksusowego przytułku dla „byłych ludzi” i rozmaitych niewydarzeńców w Parlamencie Europejskim, uważa za „ciemne”.
Tymczasem, w odróżnieniu od czasów dzisiejszych, gdzie aż roi się od osobników zadowolonych ze swego rozumu, w tamtych zamierzchłych czasach wiedziano, że lepiej jest zapobiegać niż karać. Nikomu chyba nie przyszedłby wtedy do głowy pomysł śp. Ludwika Dorna, „trzeciego bliźniaka” braci Kaczyńskich, który zaproponował i ustawowo przeforsował pomysł finansowania partii politycznych z budżetu, bo w przeciwnym razie będą się korumpowały.
Wprawdzie Volksdeutsche Partei Donalda Tuska oficjalnie zieje nienawiścią do PiS, a już zwłaszcza – do Zbigniewa Ziobry – ale pomysł finansowania partii politycznych z podatkowych pieniędzy szalenie się jej spodobał, podobnie jak wynaleziony przez ministra Ziobrę słynny „areszt wydobywczy”, do którego „bull-terrier” Donalda Tuska, czyli Wielce Czcigodny Roman Giertych ma zagonić wszystkich przeciwników Volksdeutsche Partei, a kiedy już tego dokona – pewnie również i on zostanie tam wtrącony, wzorem swoich wielkich poprzedników w osobie m.in. Mikołaja Jeżowa.
Okazuje się, że rajcy miejscy w Pistoi na czas urzędowania byli zamknięci w ratuszu, niczym w czasie epidemii zbrodniczego koronawirusa. Żeby jednak ich dusze nie doznały z tego powodu uszczerbku, między ratuszem a katedrą, na wysokości kilku pięter, zbudowany został łącznik, przez który rajcy mogli przejść do katedry, by wysłuchać nabożeństwa, jednocześnie unikając wszelkiej okazji do korupcji. Teraz o dusze nikt specjalnie się nie troszczy, czemu trudno się dziwić, jako że wielu ludzi, na przykład Aleksander Kwaśniewski, a nie jestem pewien, czy przypadkiem również i moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, twierdzi, że żadnej duszy nie ma.
Kiedy tak mówią, to ja nawet im wierzę, bo któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od nich, a poza tym wystarczy na nich popatrzeć, żeby nabrać co do tego wątpliwości. Nic tedy dziwnego, że dzisiaj wielu ludziom nie mieści się w głowach, że walka z korupcją powinna polegać na likwidowaniu okazji do korumpowania – co rozumiano już w średniowiecznych Włoszech – a nie na mnożeniu okazji, urządzaniu aresztów wydobywczych, organizowaniu band bodnarowców, wynajmowaniu na „bull-terriera”.
Wielce Czcigodny Roman Giertych, który zresztą – jak się okazuje – wcale nie został odcięty od stryczka w sprawie „Polnordu”, z którego – według fałszywych pogłosek – miał sprywatyzować sobie prawie 100 mln złotych. A dlaczego? A dlatego, że kolejne rządy, jeden po drugim, mnożyły okazje do korupcji, a potem organizowały specjalne bezpieczniackie watahy i urządzały areszty wydobywcze, markując w ten sposób swój aktywizm i spierając się o różnicę łajdactwa.