Politycznym wydarzeniem końca lipca stało się nieudane aresztowanie Marcina Romanowskiego, posła Suwerennej Polski i Klubu Parlamentarnego PiS, któremu podległa obecnemu rządowi prokuratura postawiła aż jedenaście zarzutów, w tym kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą – za co grozić ma mu nawet 15 lat więzienia.
Chodzi o wykreowaną przez obecne władze i popierające go media tzw. aferę Funduszu Sprawiedliwości. Nowe władze, wychodząc zapewne z założenia, że pieniądze publiczne mogą otrzymywać wyłącznie organizacje lewicowe organizujące np. szkolenia z – jak to sami określają – „darcia ryja” lub promowanie aborcji – zakwestionowały przyznanie kilkudziesięciu milionów z tegoż Funduszu na rzecz organizacji katolickich, ochotniczych straży pożarnych i innych podmiotów niezwiązanych z lewicą. Otrzymała je np. kierowana przez ks. Michała Olszewskiego fundacja „Profeto”, budująca duży ośrodek dla ofiar przestępstw przemocy domowej.
Immunitet numer dwa
Jak wiadomo, w sprawie tej od kilku miesięcy przebywają w areszcie – doznając przy tym rozmaitych szykan i upokorzeń (m.in. statusu przestępców szczególnie niebezpiecznych) – wspomniany ks. Olszewski i dwie urzędniczki z Ministerstwa Sprawiedliwości. Chociaż prorządowe media wymieniają w tym kontekście kwotę stu milionów złotych, nikt nie zarzuca oskarżonym, że pieniądze te przełożyli do swoich prywatnych kieszeni, lecz to, że mówiąc oględnie, nie powinni byli ich otrzymać – chociaż w myśl przepisów finalnie i tak miał o tym decydować minister sprawiedliwości.
W piątek 12 lipca Sejm RP uchylił więc immunitet posłowi Marcinowi Romanowskiemu. W odrębnym głosowaniu wyraził też zgodę na jego aresztowanie. „Rozgrzani” posłowie koalicji rządzącej nie posłuchali głosu red. Jacka Żakowskiego z „Gazety Wyborczej”, który radził, żeby posłowi wrażego PiSu, w dodatku – jak napisał – numerariuszowi Opus Dei, owszem zdjąć immunitet i prowadzić przeciwko niemu śledztwo – ale nie zamykać go w areszcie.
W poniedziałek 15 lipca, poseł Romanowski został więc aresztowany przez kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji i innych służb w świetle – jak policzono – około siedmiuset (!) kamer i poddany upokarzającym procedurom, m.in. rozebraniu do naga. Tymczasem jeszcze tego samego dnia przed północą zebrał się sąd i nie wyraził zgody na jego aresztowanie. Reprezentujący posła adwokat Bartosz Lewandowski poinformował, że jego klient posiada jeszcze jeden immunitet – od stycznia br. jest bowiem deputowanym do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (nie mylić z Parlamentem Europejskim i Radą Europejską, które są organami UE) – i musi być on odrębnie uchylony przez tenże organ. Potwierdził to w nadesłanym faksie przewodniczący Zgromadzenia Theodoros Rousopoulos i najwyraźniej zapadła decyzja, by nie przenosić tej sprawy na forum ogólnoeuropejskie (do Rady Europy – z siedzibą w Strasburgu – należą wszystkie państwa naszego kontynentu, nie tylko te z Unii Europejskiej; Rosja została zeń wykluczona po agresji na Ukrainę).
Decyzja sądu wywołała z jednej strony entuzjazm zwolenników opozycji i zawód wśród sympatyków rządu. Pojawiły się głosy, że ktoś specjalnie zataił posiadanie drugiego immunitetu, by skompromitować sposób prowadzenia rozliczeń poprzedniej władzy przez obecną ekipę rządzącą. Oczywiście nie brakowało komentarzy, że oto „gangster” wykorzystał „kruczki prawne” i „schował się za immunitetem”, ale i tak nie ujdzie sprawiedliwości…
Tymczasem prokuratura twierdzi, że wiedziała o drugim immunitecie, ale – kierując się opiniami prawnymi zamówionymi przez wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchę – uznała, iż dotyczy on jedynie spraw związanych z wykonywaniem mandatu deputowanego do Rady Europy, a postawione Romanowskiemu zarzuty nie mają z tym nic wspólnego. Ciekawe, czy odważy się zatem skierować odpowiedni wniosek do Rady Europy o uchylenie i tego immunitetu? I dlaczego podobnej interpretacji nie stosuje np. w sprawie senatora Tomasza Grodzkiego, skoro kierowane przeciwko niemu zeznania nie mają przecież nic wspólnego z jego działalnością w Senacie?
Za czy przeciw?
Tak czy owak, immunitet ma dziś generalnie złą prasę i większość tzw. zwykłych ludzi uważa go za nieuzasadniony przywilej polityków i opowiada się za jego likwidacją. Być może dlatego jeszcze całkiem niedawno Ewa Zajączkowska-Hernik (której przy okazji gratuluję fenomenalnego debiutu na sali plenarnej Parlamentu Europejskiego!) w jednym z wywiadów, kiedy jeszcze chyba nie przypuszczała, że tak szybko sama zostanie osobą objętą immunitetem – opowiedziała się za likwidacją immunitetu jako takiego w ogóle.
To prawda, że – jak pokazała chociażby sprawa posła Romanowskiego – rządząca większość, kiedy tylko chce, może taki immunitet bez trudu uchylić. Tyle tylko, że wymaga to pewnych procedur, omówienia sprawy na posiedzeniu komisji, debaty parlamentarnej – a aresztować bądź tylko zatrzymać posła na 48 godzin można od razu, bez tego całego cyrku – i osiągnąć przez to np. właściwy wynik w ważnym głosowaniu lub po prostu zastraszyć opozycję. Poza tym głosowanie za uchyleniem immunitetu nie jest tajne – i można się za takie głosowanie w ten czy inny sposób kiedyś zrewanżować…
Poseł Paweł Kukiz swego czasu proponował, aby immunitet nie chronił przed oskarżeniami o przestępstwa pospolite i dotyczył wyłącznie spraw politycznych. Nie da się jednak tego rozdzielić. W odniesieniu do polityka de facto każda sprawa może mieć charakter polityczny. Każdemu też można np. wepchnąć bezdomnego bądź dziecko pod samochód lub chociażby oskarżyć o najpospolitszą kradzież. Immunitet jest właśnie po to, by przed takimi zakusami ze strony politycznych przeciwników chronić. Domagając się likwidacji immunitetu ludzie nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób kręcą przysłowiowy bicz na samych siebie. Jeśli nie będzie immunitetu, ich polityczni reprezentanci będą się mocno zastanawiać, czy np. stanąć w obronie ich interesów, czy chociażby wyartykułować publicznie ich oczekiwania bądź poglądy.
Immunitet jest jednym ze standardów parlamentaryzmu i wolności w ogóle i jako taki ma naprawdę długą historię. Już od najdawniejszych czasów chronił np. posłańców, zwanych przecież zamiennie parlamentariuszami lub wprost posłami – wysyłanych przez jedną z walczących stron, aby w osobistej rozmowie przedstawić warunki pokoju lub kapitulacji. Jest przy tym rzeczą oczywistą, że immunitet bywa nieraz bezczelnie i cynicznie nadużywany do ochrony rozmaitych lewych interesów. Podobnie jest jednak z innymi prawami, jak np. z wolnością słowa czy tajemnicą korespondencji, a mimo to uważamy je za oczywiste i niezbywalne gwarancje naszej wolności, chociaż nieraz przy takich okazjach słyszymy, że „niewinni nie mają się czego bać”.
Na koniec dygresja: jak wiadomo, europosłem nowej kadencji został m.in. Grzegorz Braun, któremu kilka miesięcy wcześniej Sejm RP ogromną większością blisko 400 głosów uchylił był immunitet za zgaszenie gaśnicą świec chanukowych. Teraz jednak chroni go immunitet europejski. Odnosząc się do tego faktu, inny świeżo wybrany eurodeputowany Michał Szczerba z PO stwierdził, iż Braun nie uniknie w ten sposób odpowiedzialności i kary za swój straszny czyn, gdyż jak tylko nowy skład Parlamentu Europejskiego wybierze wszystkie swoje organy, on i jego koledzy natychmiast złożą stosowny wniosek o uchylenie także i tego immunitetu. Jestem bardzo ciekaw, czy tak się stanie. Poseł Szczerba najwyraźniej zapomina, że w przeciwieństwie do Polski w zachodnich państwach Unii Europejskiej mieszkają miliony muzułmanów, wśród których czyn posła Brauna cieszył się wielkim uznaniem – o czym świadczyły chociażby idące w setki milionów wyświetlenia filmików z tym wydarzeniem w internecie i dziesiątki tysięcy entuzjastycznych komentarzy. Jest moim zdaniem wysoce wątpliwe, czy eurodeputowani z tych państw dla przyjemności pana Szczerby i jego kolegów będą chcieli się narażać na gniew ze strony swoich muzułmańskich współobywateli i poprzeć wniosek o ściganie Grzegorza Brauna – tym bardziej że za bombardowania Strefy Gazy i śmierć kilkudziesięciu tysięcy zamieszkujących ją cywilów państwo Izrael nie ma dziś dobrej opinii także wśród niemuzułmańskich mieszkańców zachodniej Europy.