Literatura wyprzedza życie, na co wskazuje spostrzeżenie Stanisława Lema, który w swoim czasie pisał o przerabianiu klasyki literackiej na utwory nowoczesne. Zabieg wbrew pozorom był bardzo prosty, a polegał na tym, że tytułom znanych utworów przyczepiano dodatek: „życie płciowe”. I tak na przykład zmodernizowana została bajka Marii Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, że nowy tytuł brzmiał następująco: „Życie płciowe krasnoludków z sierotką Marysią”. Co tu dużo gadać, tytuł niezwykle pobudzający wyobraźnię, bo krasnoludków – jak pamiętamy – było całe mrowie, podczas gdy sierotka Marysia – sama jedna.
Inna sprawa, że krasnoludki – jak to krasnoludki – były bardzo małe, podczas gdy sierotka Marysia – niby to sierotka, niemniej jednak – swoje rozmiary miała. Ilu krasnoludków mogło się do niej za jednym razem docisnąć gwoli posmakowania słodyczy jej płci i jak to by wyglądało? Znowu musimy odwołać się do literatury, a konkretnie – do nieśmiertelnego poematu „Caryca i zwierciadło”, w którym między innymi czytamy: „Białego mięsa wielka góra, którą sapiący oddech wzdyma. Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma?” A przecież z perspektywy pojedynczego, prostego krasnoludka, sierotka Marysia tak właśnie mogła się prezentować, zwłaszcza podczas uprawiania życia płciowego, niechby nawet w postaci sławnego i obrosłego mitem „molestowania”. A przecież na sierotce Marysi procesy modernizacyjne w literaturze wcale się nie kończyły i na przykład inną propozycją był znany utwór Henryka Sienkiewicza, który przybrał postać „Życia płciowego ognia z mieczem”. Czy ktoś w ogóle może sobie coś takiego wyobrazić?
I dopiero w tej sytuacji możemy docenić wyśmiewane przez rozmaitych szyderców nieśmiertelne dzieła klasyka demokracji Józefa Stalina „Przyczynek do niektórych zagadnień językoznawstwa”. Tym bardziej, że ta kwestia stała się wyjątkowo aktualna, a to za sprawą pana prof. Jerzego Bralczyka. Miałem zaszczyt poznać pana profesora osobiście i nawet w swoim czasie stanąłem z nim do konkursu, polegającego na tym, iż na zadany przez publiczność temat mieliśmy odpowiadać cytatami z wierszy. Kto nie potrafił odpowiedzieć, musiał wychylić tak zwanego „karniaka”. Co tu ukrywać; wprawdzie długo się nie dawałem, ale w końcu nie tylko sromotnie przegrałem z panem profesorem, ale na dodatek upiłem się jak bela.
Przypomniały mi się tamte zawody, kiedy pan prof. Bralczyk z odwagą desperata wygłosił opinię, że psa nie można „adoptować”, a w dodatku, że psy nie „umierają”, tylko zwyczajnie – „zdychają”. Oczywiście miał rację, na co wskazuje nie tylko analiza systemu prawnego, a konkretnie – kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który stanowi, że adoptować można „osobę małoletnią” i tylko dla jej dobra. Kodeks cywilny zaś w art. 1 stanowi, że reguluje on „stosunki między osobami fizycznymi i prawnymi”. Art. 8 tego kodeksu z kolei stanowi, że osobą jest „każdy człowiek”, który od urodzenia nabywa zdolność prawną”. O psach nie ma tam ani słowa, więc pan prof. Bralczyk niewątpliwie ma rację. Myślę, że wszyscy mikrocefale, z Kukuńkiem na czele, którzy tak się onanizowali konstytucją, powinni wziąć to pod uwagę, „ukorzyć rozum swój”.
Wprawdzie Franciszek ks. de La Rochefoucauld przypominał, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu” – ale jeśli nawet, to co to komu szkodzi ukorzyć się przed panem prof. Bralczykiem? Tym bardziej, że stoi za nim nie tylko prawo, ale i tradycja literacka. Oto we wspominanej tutaj powieści Henryka Sienkiewicza, kiedy to pan Longinus, pan Skrzetuski, pan Wołodyjowski i pan Zagłoba stawiają się u księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, by przedstawić mu projekt przedarcia się przez oblegające Zbaraż Kozactwo i ordę do króla Jana Kazimierza, by przybył z odsieczą, książę wbrew nadziejom pana Zagłoby wraża na to zgodę. Zawiedzionemu panu Zagłobie wyrywa się na to uwaga: „zdechł pies!” Nie „umarł”, ale właśnie „zdechł”. Jak widzimy, również w tym przypadku nie tylko racja, ale również tradycja literacka stoi murem za panem prof. Jerzym Bralczykiem.
Tymczasem co się wydarzyło? Trzy „jędzowate paniusie”: Kinga Rusin, Karolina Korwin-Piotrowska i Katarzyna Dowbor, rzuciły się na niego z furią, że jest człowiekiem „bez serca i empatii”. Pani Kinga Rusin gwoli pochwalenia się głębią empatii opowiedziała nawet że kiedy „zmarł” jej ukochany koń „Eolo”, to „pękło jej serce”. Z kolei panią Korwin-Piotrowską ponoć uratowała od śmierci jej suczka, a w tej sytuacji zareagowała ona na opinię pana prof. Bralczyka świętym oburzeniem. Te trzy „jędzowate paniusie” wsparł docent („obłąkani docenci”) Uniwersytetu Jagiellońskiego pan Makselon, ten sam co na obstalunek firmy „Ikea” opracował na użytek mikrocefalów politycznie poprawny wokabularz. Okazuje się, że skrobanki dziś już nikomu nie wystarczają, że paniusie próbują sięgać po rząd dusz.
To się zresztą objawiło znacznie wcześniej, a to za sprawą „istoty czującej”, czyli Wielce Czcigodnej Katarzyny Marii Piekarskiej. W swoim czasie premier Leszek Miller skorumpował ją stanowiskiem wiceministra spraw wewnętrznych w swoim rządzie, a ona wykorzystała ten niespodziewany awans do przeforsowania ustawy, w której zwierzęta zostały też awansowane do rangi „istot czujących”, a więc przestały różnić się czymkolwiek od swojej protektorki. Być może nawet mogły poczuć pewną wyższość, o ile czytały „Folwark zwierzęcy” Jerzego Orwella, gdzie zwierzęta skandują hasło: „cztery nogi dobre, dwie nogi złe”. O ile mi wiadomo, Wielce Czcigodna „istota czująca” Katarzyna Maria Piekarska jeszcze chodzi na dwóch nogach, ale przecież wszyscy jesteśmy na początku drogi, więc i to może się zmienić. Skoro zwierzęta są takie same jak ludzie, to a contrario – ludzie są jak zwierzęta – i wystarczy przyjrzeć się aktualnemu Sejmowi czy Senatowi, żeby się o tym przekonać. Nie tylko zresztą Sejmowi. Mikrocefalom płci obojga również, a zwłaszcza „stworom podeszłym wiekiem, a kobietami być już przestały, a nigdy nie były ludźmi” – jak pisał Tadeusz Boy-Żeleński.
Ale nie są to tylko efekty uderzeń gorąca, jak to się zdarza „wedle zwyczaju niewiast”. Przypomnę, że włoski komunista Antoni Gramsci, formułując alternatywną strategię komunistycznej rewolucji, która właśnie na naszych oczach się realizuje, twierdził, że głównym polem rewolucyjnej bitwy powinna być sfera kultury, a pierwszym krokiem do zwycięstwa jest zdobycie panowania nad językiem mówionym. Jednym ze sposobów jest eliminowanie z języka mówionego wszelkich sformułowań i sądów wartościujących, w tym również – różnic między gatunkiem ludzkim i zwierzętami.