Strona głównaMagazynZa dwa lata lewica zniszczy polskie szkoły

Za dwa lata lewica zniszczy polskie szkoły

-

- Reklama -

Czy na ten moment lewicowy resort edukacji wprowadza jedynie kosmetyczne zmiany, a prawdziwa rewolucja dopiero nadejdzie? O tym redaktor Jakub Zgierski rozmawia z przedstawicielami uczelni Collegium Intermarium: rektorem dr. Arturem Góreckim oraz prorektorem dr. Filipem Ludwinem.

Jakub Zgierski: Po 15 października resort edukacji – podzielony na dwie części, bo wiemy o tym, że jest teraz Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego – trafił w ręce lewicy. Zazwyczaj tak się dzieje, gdy jest szersza koalicja lewicowo-liberalna, że najskrajniejsze środowiska z jakiegoś powodu przejmują kulturę i naukę. Kilkumiesięczne efekty już widzimy na własne oczy. Jednak wiceminister edukacji narodowej Katarzyna Lubnauer stwierdziła ostatnio, że obecna zmiana w szkołach to kosmetyka, a właściwa reforma będzie za dwa lata. Jak odnieść się do tej zapowiedzi? Wydaje mi się, że to, co już teraz zostało zapowiedziane, to jest dużo za dużo, a wychodzi na to, że prawdziwa rewolucja dopiero nadejdzie za dwa lata. Czego możemy się spodziewać?

Rektor dr Artur Górecki: Wiceminister edukacji narodowej zacytowała świadomie bądź nieświadomie moje słowa napisane po tym, jak w lutym tego roku ministerstwo ogłosiło prekonsultacje dotyczące zapowiadanych zmian w podstawie programowej. Mój tekst zaczynał się mniej więcej od tego zdania, że to tylko kosmetyka w stosunku do tego, co ministerstwo nam szykuje za dwa lata. Rzeczywiście to jest kosmetyka. To prawda, że na wykreślenie z podstawy programowej pewnych treści bądź dodanie innych, możemy patrzeć jako na coś istotnego, bo uczniowie będą zapoznani z pewnymi rzeczami albo nie. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że to, co jest w tej chwili dokonywane, czyli zmiana w podstawie programowej – a ta kwestia się teraz finalizuje – to drobiazg w stosunku do przeformułowania całego paradygmatu edukacyjnego, które nas czeka za dwa lata.

Niezależnie od tego, co powiedzielibyśmy o obecnej kondycji edukacji – a nie oceniam tego stanu jako optymalnego czy zadowalającego – to te zmiany, które czekają nas za dwa lata, idą w stronę dalszej utylitaryzacji edukacji. W tym sensie, że z edukacji zostanie wyrzucone wszystko, co jest jakimś aspektem poznawczym, mądrościowym, a koncentracja będzie wyłącznie na kwestiach związanych z potrzebami rynku pracy. Innymi słowy, podstawa programowa i cały system edukacji będą zbudowane pod to, na jakiego człowieka jest w danym momencie ideologiczne zapotrzebowanie. Jest ono kreowane i zapisywane w instytucjach unijnych, a u nas tylko implementowane na zasadzie pasa transmisyjnego.

Powiedzieliśmy, że pewne dzieła znikają z kanonu, podstawa programowa zmniejsza się o ileś procent, nie ma zadań domowych w szkołach podstawowych itd. To też są rewolucyjne zmiany, ale czy za dwa lata nastąpi coś konkretnego? Czy ma Pan na myśli jakąś ustawę albo nowy przedmiot, czy po prostu te wszystkie rzeczy sfinalizują się, zbiorą w jedną całość?

W tej chwili mówimy o korekcie podstawy programowej, czyli rozporządzenia określającego treści, które na poszczególnych etapach edukacyjnych muszą być w szkołach realizowane przez nauczycieli. To jest punkt wyjściowy dla programów, które układa każdy z nauczycieli. Natomiast zapowiedź ministerstwa jest bardzo wyraźna. Mówi o tym, że za dwa lata będziemy mieli do czynienia z zupełnie nowymi podstawami programowymi. Zatem nie jest pewne, czy struktura podstaw programowych będzie taka sama, czy np. w obszarze autonomii nauczycielom pozostawi się swobodę w odniesieniu do metod.

W tej chwili jest tak, że pewne treści są określone w podstawach, ale to nauczyciel decyduje o tym, z jakich metod korzysta i jakimi środkami dydaktycznymi się wspiera. Może używać podręcznika, ale może równie dobrze pracować w oparciu o materiały własne. Obecne przepisy prawa oświatowego tego nie nakazują. Natomiast można sobie wyobrazić sytuację, w której te wszystkie rzeczy będą na tyle doprecyzowane, żeby coraz bardziej zaciskać na szyi kaganiec i ułatwiać nadzór pedagogiczny – czytaj: kontrolę ideologiczną – nad szkołami, nad tym, co się tam dzieje w obszarze kształcenia i wychowania.

Co więcej, niedługo mają wejść dwa nowe przedmioty. Z jednej strony edukacja zdrowotna, czyli po prostu edukacja seksualna, tylko nazwana zdrowotną, żeby nie można było zarzucić, że to jest coś złego. W końcu kto nie chciałby, aby dzieci były zdrowe… A z drugiej strony edukacja obywatelska, czyli wychowanie do czego – do bycia wzorowym Europejczykiem, ale według wzorców „postępowych”, tak?

Prorektor dr Filip Ludwin: Zanim odpowiem, to chciałbym króciutko nawiązać do tego, o co został zapytany dr Górecki. Mianowicie w tym całym kontekście zmian, które nadchodzą w edukacji, pamiętajmy też o tym, żeby śledzić zmiany na szczeblu unijnym. Wiemy o tym, że proponowane są takie zmiany traktatów, które m.in. udzielałyby organom UE kompetencji do określania pewnej polityki edukacyjnej. Tutaj musimy również patrzeć na te procesy, które zachodzą paralelnie. To nie muszą być tylko zmiany zachodzące w Polsce, ale w skali całej Unii Europejskiej. Temat nie jest już izolowany, ograniczany do naszego państwa. To może być dużo szersze zjawisko. Ten kontekst też wydaje mi się istotny.

À propos przedmiotów, o które Pan zapytał – można powiedzieć, że to nic nowego. Pytanie jest tylko o to, jakie będą założenia tych przedmiotów i jakie treści będą w ich ramach wykładane. Dlaczego mówię, że to nic nowego? Przecież był taki przedmiot jak „Wychowanie do życia w rodzinie”, czyli pewien typ edukacji seksualnej, ale tzw. typu A, czyli edukacji, która osadza całe zagadnienie dojrzewania oraz wychowania człowieka w jego sferze intymnej, seksualnej i rodzinnej w pewnym tradycyjnym ujęciu. Ten przedmiot był wdrażany z różnym skutkiem i wydaje mi się, że można to było zrobić lepiej. Teraz pytanie rozbija się o to, co będzie wykładane w ramach nowego przedmiotu i jaki typ edukacji seksualnej będzie tam prezentowany. Czy typ B, czy może C – ten, który nastawiony jest niejako na bardziej techniczne podejście do ludzkiej seksualności, a nie osadzenie jej w pewnych wartościach. To jest pytanie o treść.

Druga sprawa – wychowanie obywatelskie. To też było. Przecież mieliśmy i mamy nadal, chociaż od pewnego czasu w nieco ograniczonej formule, przedmiot „Wiedza o społeczeństwie”. Ten przedmiot miał za zadanie tłumaczyć m.in. podstawy funkcjonowania państwa i społeczeństwa, wprowadzał uczniów w tematykę ustrojową, polityczną, prawną itd.

Pamiętam z liceum czytanie Konstytucji RP, a właściwie niektórych paragrafów…

Dokładnie tak! Chociaż w wymiarze rozszerzonym „Wiedzy o społeczeństwie” wymagana jest pełna znajomość Konstytucji RP. To jest solidny kawałek wiedzy. To również było. Gdy pojawiają się tego typu nowe przedmioty, które mają być wprowadzone w miejsce tego, co już było, co funkcjonowało, można zawsze zadać pytanie: Co się za tym kryje? Dlaczego nie chcemy modyfikować tych przedmiotów, które były? Może powinniśmy je ulepszyć, coś w nich zmienić? Po co od razu jedna wielka zmiana, inne nazwy? Po co odrębne podstawy programowe? Moim zdaniem to zdradza, że mamy do czynienia z jakąś ukrytą próbą całkowitego przeformułowania treści, które do tej pory były w tym wymiarze wykładane. Nie można powiedzieć, że dotychczas w polskiej edukacji w ogóle uczeń nie miał możliwości zdobycia wiedzy w tym zakresie. Miał. „Nowe” pojawia się w tym sensie, że to będzie rewolucyjna zmiana treści. Dlaczego? Dlaczego odrzucamy to, co stare, zakorzenione w polskiej tradycji oświatowej? To jest dobre pytanie do rządzących.

W takim razie pytanie filozoficzne, względnie ideologiczne, do Pana Rektora. To jest oczywiście element szerszego prądu, wręcz globalnego zjawiska. Nikt nie zmienia tej edukacji, dlatego że ma takie widzimisię, tylko to się wpisuje w pewien trend. To ma też czemuś służyć. Jakby Pan to streścił nie w ramach jakiegoś godzinnego wykładu akademickiego, lecz takiej naszej pogadanki?

Rektor dr Artur Górecki: Oczywiście odpowiedź może być bardzo skondensowana. Chodzi o wychowanie człowieka, który będzie samobieżny w wypełnianiu określonych zadań na rynku pracy, czyli np. będzie specjalistą w jakiejś wąskiej dziedzinie, ale nie będzie samosterowny, tzn. nie będzie w stanie rozumieć całej rzeczywistości w świetle najgłębszych jej przyczyń. Chodzi o sens tego wszystkiego, sens życia człowieka, co to znaczy tzw. dobre życie, a nie tylko życie podporządkowane zabiegom o to, aby znaleźć pracę, która da zarobki pozwalające kupić sobie porządny samochód. A to ma być właśnie cała perspektywa odczytywania rzeczywistości przez tego człowieka, który nie będzie w stanie prawidłowo postrzegać siebie i otaczającego go świata, nie mówiąc już o odniesieniu do transcendencji i Pana Boga. Człowieka posłusznego, lojalnego wobec decydentów politycznych, czyli tych, którzy pociągają za sznurki i próbują sterować całą rzeczywistością społeczno-gospodarczą.

Dziękuję za rozmowę.

Najnowsze