Bukareszt jest jeden. Nic bardziej mylnego. Przemierzając stolicę Rumunii, ulica po ulicy, plac za placem, mam nieodparte wrażenie, ze pod jedną nazwą kryje się kilka połączonych ze sobą tajemniczym korytarzem miast. W 2006 roku napisałam powieść „Skrzydła nad Transylwanią”, pora na „Skrzydła nad Bukaresztem”.
To zarazem jedyne miasto w tej części Europy, w którym w codziennych sytuacjach mogę porozumiewać się po francusku, a moi interlokutorzy, często dotkliwie doświadczeni przez los, chcą rozprawiać o literaturze, deklamują z pamięci wiersze, czytają filozofów i śpiewają archaiczne pieśni. Z racji wykonywanej pracy z humanistyką nie mają nic wspólnego, ale za to ich piękne dusze dają mi przedziwne ukojenie. W Bukareszcie czuję się otulona intelektem, a uliczki przypominają Montparnasse wiosną.
Tu bije serce Bukaresztu
Na Piaţa Unirii (Placu Wolności czy Zjednoczenia, jak to woli), położonym w samym sercu miasta, spotykają się dzielnice – sektory 1, 2, 3, 4. Ilość uderzeń na minutę przerywana jest piskiem hamujących nagle tramwajów, „arabskich” (bo wypchanych po brzegi ludźmi i manatkami) taksówek, tubalnym głośnikiem zachęcających do zakupów w Unirea Shopping Center, którego skrzek słychać po drugiej stronie Placu. To tutaj miała powstać swego czasu Rumuńska Katedra Ocalenia Narodowego, ale okolicznym mieszkańcom i przybyłym na miejsce geologom to się nie spodobało, no i stoi tu wielgachne Unirea Shopping Center z 1000 miejsc parkingowych.
„Micul Paris” (rum. „Mały Paryż” – przyp. MMC) to miasto przeorane historią, w samym tylko wieku XX dwiema wojnami, trzęsieniami ziemi, szatańskimi planami i działaniami Ceaușescu, który zdążył zrównać z ziemią wiele obiektów sakralnych i secesyjnych kamienic, by na „cmentarzu przeszłości” powstały blokowiska. Teraz już w sąsiedztwie apartamentowców. Centru Vecchi (Lipscani) – Stare Miasto miało całkiem zniknąć z powierzchni ziemi.
„Marta Bukaresztanka”
Tu nikogo nie dziwi, że zamiast komórki noszę ze sobą zbiór poezji Mihaia Eminescu, uważanego przez Rumunów za największego poetę w historii. Ów dokonał żywota właśnie w Bukareszcie 15 czerwca 1889 roku (w Warszawie afiszowanie się ze zbiorem Norwida pod pachą nie skutkowałoby nawet posądzeniem o snobizm, bo i tak nikt by tego nie zauważył w ogólnym zamęcie „obchodzę-tylko-sam-siebie”). Toteż krążę sobie energicznie ze strofami Eminescu w ręku, apokaliptycznymi teoriami Ciorana w głowie, „Majtrei” Eliadego w torebce. W Bukareszcie inspiruje mnie męski intelekt, bo Bukareszt jest mężczyzną. W zwiewnej, pastelowej sukience własnoręcznie wyszywanej przez Mamę Marię z transylwańskiego Braszowa wracam w stronę Piaţa Unirii, by zobaczyć, jak Cyganie rozwieszają sznury między drzewami przy przystanku autobusowym, a mokre dessous już po chwili beztrosko powiewa na wietrze. Wartę przy schnącym praniu trzyma w biały dzień wysoka Cyganka z wędką; nie, żeby łowiła dusze. To tylko tajny sygnał, że prawdziwe zgromadzenie, handel czy pertraktacje decydentów obwieszonych złotymi łańcuchami dopiero się zaczną.
André Breton – autor słynnych manifestów surrealistycznych – musiał schodzić cały Paryż, by znaleźć oniryczną Nadję, tytułową bohaterkę powieści, a mnie Bukareszt znalazł sam, wydobył z fascynacji Transylwanią i przeniósł tu. Swoją drogą, outfit Cyganki pasowałby bretonowskiej Nadii – do kwiecistej spódnicy T-shirt z portretem Adriana Păunescu – niegdyś piszącego peany ku czci Ceaușescu, a po 1989 roku – przeciwnika reżimu komunistycznego.
Kim (!) jest Bukareszt?
Tylko kilka przystanków dalej i oto przede mną największy budynek rządowy na świecie. I najdroższy zarazem, zważywszy na koszta oświetlenia i ogrzewania. W parlamencie znajduje się bowiem 1100 pomieszczeń, sala koncertowa, biblioteka, marmurowe schody – identyczne jak w Pałacu Zimowym, freski formatu Kaplicy Sykstyńskiej, drzwi jak wrota do Morii. Próbowałam z „Powiedz, przyjacielu, i wejdź” w języku elfickim, ale pozostałe pomieszczenia są w większości niedostępne dla zewnętrznego oka.
Tak, Bukareszt jest mężczyzną. Raczej szarmanckim, prawiącym komplementy w granicach dobrego smaku, doceniającym kobiecy intelekt niezależnie od miejsca: czy to w kawiarence nieopodal Łuku Triumfalnego – chodzi o łuk 27-metrowy, poświęcony pamięci rumuńskich żołnierzy poległych za Ojczyznę, łudząco podobny do paryskiego, czy to przy wejściu do pustostanu – pozostałości po pobliskiej fabryce, której prawowity właściciel zmarł po 30 latach procesowania się, by ją odzyskać. Nie napiszę teraz o walorach mamałygi, ostro przyprawionej ciorby czy rumuńskich pączków z serem i śmietaną zwanych papanasi.
To dopiero początek
Mój Bukareszt jest zupełnie inny. Tutaj odzyskałam wenę do pisania surrealistycznych wierszy, do erystycznych sporów, do pogłębiania znajomości języka rumuńskiego.
Tutaj zupełnie inaczej brzmią słowa z „Zapisków więziennych”. Obawiając się obalenia, król Karol rozkazał zamordować Codreanu i 13 innych przywódców Legionu w nocy 30 listopada 1938 roku. Zostali oni uduszeni i zastrzeleni przez żandarmów, ciała Męczenników oblano kwasem, a następnie ukryto pod wieloma warstwami betonu w lesie Tâncăbești (zazwyczaj mylnie podawanym jako Tincabesti), około 40 km na wschód od Bukaresztu.
Jutro ruszam do Tâncăbești.