Wraz z nastaniem nowej większości w Sejmie, do publicznej debaty dość nieoczekiwanie powrócił temat handlu w niedzielę. Do sprawy odniósł się również nowo wybrany poseł Konfederacji, p. Bartłomiej Pejo.
W wywiadzie dla „Najwyższego Czasu!” (nr 49-50 z datą 4-17 grudnia br.) stwierdził, że „my (tzn. Nowa Nadzieja) jesteśmy za tym, aby wszystkie niedziele były handlowe”, gdyż „Polacy powinni mieć wybór, co chcą w te niedziele robić – czy pójść na zakupy, pojechać nad jezioro, pospacerować w parku, czy pójść do kościoła”. (Przy okazji podziękowanie dla Pana Posła za powołanie Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Kierowców!).
W dzisiejszych czasach rzeczywiście praca w niedziele i święta jest koniecznością: energetyka, komunikacja, łączność, szpitale, służby ratownicze, logistyka, ale także usługi w dziedzinie szeroko pojętej turystyki i rekreacji – wszystko jest poza dyskusją: są to czynności, bez których życie w dzisiejszym społeczeństwie jest po prostu niemożliwe.
Handel detaliczny
Bo mówiąc o handlu ten jego rodzaj mamy na uwadze – do nich jednak nie należy. Przy czym chodzi tu przede wszystkim o handel w tzw. sklepach wielkopowierzchniowych i supermarketach. Drobny handel „ratunkowy” (od przysłowiowego chleba po wódkę) załatwiać powinny małe sklepiki osiedlowe obsługiwane wprost przez pracujących właścicieli, sklepy na stacjach benzynowych i dworcach.
Wbrew temu, co sugeruje poseł Pejo, powołujący się na bliżej nieokreślone badania, a także na swoje rozmowy „z osobami duchownymi”, że „gdyby niedziele były handlowe, to i w kościele frekwencja byłaby większa”, gdyż Polacy po prostu ruszyliby się z domu – prawdziwą motywacją wprowadzania handlu w niedzielę jest robienie na złość Kościołowi – wszak trzecie z przykazań Dekalogu nakazuje „dzień święty święcić”, co dziś przez Kościół tłumaczone jest, aby powstrzymywać od tzw. prac niekoniecznych. Podobnie na złość Kościołowi forsowana jest aborcja i metoda zapłodnienia in vitro.
Tymczasem ów handel w sklepach wielkopowierzchniowych w Polsce zdominowany jest przez zagraniczne sieci handlowe, które w swoich macierzystych krajach (np. w Niemczech) nawet nie ośmielają się tego domagać – bynajmniej nie z powodu siły oddziaływania tamtejszych Kościołów. Po prostu tamtejsi drobni handlowcy są na tyle zorganizowani, że na to nie pozwolą.
Paradoksem jest, że sztandarowym postulatem lewicy jest czterodniowy tydzień pracy – ale handel ma się odbywać przez siedem dni w tygodniu. Jednak dlaczego tylko handel? Przecież w tzw. zwykłe dni tygodnia ludzie, aby cokolwiek załatwić np. w urzędzie, banku czy pójść do lekarza, muszą brać wolne ze swojej pracy: urzędy czynne są zazwyczaj do godziny 15, tylko jeden dzień w tygodniu – np. w poniedziałek lub w środę do 16 lub 17, ale za to w piątek odpowiednio krócej. Banki są bardziej łaskawe: pracują zwykle do godziny 17, czasem do 18, a nawet do 19 – ale po godzinie 16 jest już w nich bardzo dużo klientów. O kolejkach do lekarza w przychodni lepiej nawet nie mówić.
Czas więc, aby – konsekwentnie – wprowadzić także
niedziele robocze
w bankach, urzędach i przychodniach. Na początek metodą kompromisu może to być np. jedna lub dwie takie niedziele w miesiącu, lub chociażby 12 niedziel w roku. Argument, że dużo spraw w tych instytucjach można załatwić przez internet, w związku z czym fizyczne otwarcie placówek nie jest potrzebne, jest chybiony: zakupy (z dostawą do domu!) też przecież można zrobić przez internet. Z czasem można ów zakres niedzielnej pracy poszerzać: skoro rodzice, pracując, nie będą mogli udać się z dziećmi na niedzielną wycieczkę, szkoła także nie musi mieć wolnej niedzieli czy soboty! Tym bardziej, że – jak w przywołanym na wstępie wywiadzie powiedział poseł Pejo – „pracując w niedzielę ma się inny dzień wolny”.
Absurd? Oczywiście. Jednak takim samym absurdem jest powszechny handel w niedziele. Kiedyś wydawało się, że ugrupowanie, które takiego handlu zakaże, z kretesem przegra najbliższe wybory. PiS przegłosował w Sejmie ów zakaz w z dniem 1 marca 2018 roku – jednak pomimo tego w roku 2019 wybory znów wygrał. Ludzie przyzwyczaili się, a obroty sieci handlowych wcale przez to nie spadły.
Teraz PiS, owszem, przegrał – ale na pewno nie z tego powodu. W każdym razie żadna z partii w kampanii wyborczej tego tematu nie podnosiła – pojawił się dopiero po wyborach. Może się nawet okazać, że ci, którzy go teraz będą forsować, nie odniosą politycznych korzyści – analogicznie jak byłoby dziś w przypadku postulatu reaktywacji gimnazjów, przeciwko likwidacji których ówczesna opozycja (i Związek Nauczycielstwa Polskiego) też była przeciwna i próbowała – bezskutecznie – organizować protesty rodziców…
Bez względu na to, Konfederacja – w imię rzekomej wolności gospodarczej – nie musi iść w jednym szeregu z antykościelną lewicą. Pamiętać winna o starej konserwatywnej zasadzie: wolność mojej pięści jest ograniczona bliskością twego nosa. Moja chęć zrobienia zakupów w niedzielę nie może polegać na zmuszaniu innych do pracy w tym dniu (a tak to wygląda w przypadku pracowników najemnych supermarketów) czy zrównywaniu niedzieli z każdym innym dniem tygodnia.