Ratownicy w Beskidach przypadkiem natknęli się na turystę, który na szczycie Babiej Góry leżał w śniegu w samych krótkich spodenkach. Turysta był na granicy życia i śmierci – choć był doświadczonym „morsem”, to podczas tego wyzwania stracił przytomność. Udało się go uratować.
Gdyby nie to, że ratownicy przypadkiem podczas rutynowej kontroli natknęli się na mężczyznę, który bez niezbędnego ekwipunku wybrał się samotnie na szczyt Babiej Góry (1725 metrów n.p.m.), to ten najpewniej by umarł.
Górski mors miał przy sobie telefon, ale z powodu ekstremalnego wychłodzenia i utraty świadomości nie był w stanie wezwać pomocy.
Mężczyzna leżał po prostu w śniegu, ubrany jedynie w krótkie spodenki. Według relacji mediów był na granicy życia i śmierci.
„O godz. 14:12 ratownicy w trakcie rutynowego patrolu, na szczycie Babiej Góry natrafili na leżącego w śniegu mężczyznę. Poszkodowany był bliski utraty przytomności, w utrudnionym kontakcie, na granicy 3 stopnia hipotermii. Miał na sobie jedynie krótkie spodenki, cienką czapkę i rękawiczki oraz niskie buty” – czytamy w komunikacie ratowników na FB.
Najpierw rozpoczęto akcję podtrzymywania życia mężczyzny w namiocie ratunkowym. O 16:10 turysta został zniesiony na noszach przez Przełęcz Brona, a następnie spuszczony na linach do Biwaku Zapałowicza.
„Następnie przetransportowano go skuterem z przyczepą na Markowe Szczawiny i dalej karetką GOPR do Zawoi Markowej, gdzie o godz. 17:30 został przekazany Zespołowi Ratownictwa Medycznego” – czytamy.
Akcja trwała w sumie cztery godziny i zaangażowanych było w nią 15 ratowników.