Strona głównaWiadomościPolskaMężczyzna zaatakowany przez niedźwiedzia to aktywista Dzikich Karpat. "Pseudoekolodzy szczuli na leśników,...

Mężczyzna zaatakowany przez niedźwiedzia to aktywista Dzikich Karpat. „Pseudoekolodzy szczuli na leśników, GOPR i policjantów, a teraz ci ludzie ratują im życie”

-

- Reklama -

Mężczyzna, który został w niedzielę zaatakowany przez niedźwiedzia w Bieszczadach był aktywistą z Inicjatywy Dzikie Karpaty.

O tym, że dwaj mężczyźni, z których jeden został zaatakowany przez niedźwiedzia to aktywiści z Inicjatywy Dzikie Karpaty poinformowało w komunikacie Nadleśnictwo Lutowiska.

- Reklama -

Leśnicy podkreślili, że gawra, w pobliżu której niedźwiedź zaatakował była im znana od stycznia br. „Wówczas nie stwierdzono bytowania w niej niedźwiedzia. Od maja, czyli po okresie gawrowania prowadzono w tej okolicy prace hodowlane, wyłączając z nich okolice samej gawry. W sierpniu tego roku otrzymaliśmy pismo od Inicjatywy Dzikie Karpaty i Fundacji Siła Lasu, o konieczności natychmiastowego wstrzymania wszelkich zabiegów gospodarki leśnej w tym wydzieleniu leśnym” – napisali przedstawiciele Nadleśnictwa.

W sierpniu do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie wpłynął wniosek od aktywistów o utworzenie strefy ochronnej wokół miejsca gawrowania niedźwiedzia. Jak zaznaczyli leśnicy, zgodnie z zaleceniami RDOŚ do 31 października br. „zakończono prace w tym wydzieleniu i powieszono fotopułapkę, która miała monitorować okolice gawry”.

Zdjęcie z tej fotopułapki opublikował w środę na platformie X rzecznik prasowy Lasów Państwowych Michał Gzowski. Na fotografii widać moment ataku niedźwiedzia na mężczyznę.

„Fotopułapka uchwyciła atak niedźwiedzia na ekoaktywistę. Chciał udowodnić, że gawra jest pusta, bo leśnicy zniszczyli jego siedlisko. Niezła ironia losu – pseudoekolodzy szczuli na leśników, GOPR i policjantów, a teraz ci ludzie ratują im życie. Będzie Nagroda Darwina?” – napisał Gzowski.

Nadleśnictwo podkreśliło we wpisie, że aktywiści wiedzieli, że trwa procedura w sprawie utworzenia strefy ochronnej wokół gawry. „Niestety, w niedzielny wieczór 12 listopada naruszyli spokój gawrującego zwierza, prowokując dramatyczną sytuację, której stali się uczestnikami” – zaznaczyli leśnicy.

O całym zdarzeniu nadleśnictwo powiadomiło policję i Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Rzeszowie.

Łukasz Synowiecki, który był w niedzielę z kolegą w okolicach gawry podkreślił, że miejsce gawrowania nie było strefą objętą zakazem wstępu.

„Odwiedziliśmy wydzielenie, w którym latem tego roku odkryliśmy wycinkę prowadzoną w pobliżu gawry niedźwiedzia. Samego ataku na kolegę nie widziałem, usłyszałem tylko jego krzyki i ryk zwierzęcia. Sam zacząłem krzyczeć i biec w tamtym kierunku, niedźwiedź wówczas odpuścił atak i uciekł” – dodał.

Synowiecki potwierdził, że aktywiści latem zgłosili fakt istnienia gawry zarówno do Nadleśnictwa Lutowiska, jak i do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, wnosząc o ustanowienie strefy ochronnej. „Niestety od tamtej pory, mimo próśb o dopuszczenie do postępowania, nie dostaliśmy żadnej informacji o podjętych krokach – ani od RDOŚ ani od leśników, mimo licznych okazji ku temu, z wyjątkiem ogólnego powiadomienia o wszczęciu postępowania” – podkreślił.

Aktywista zaznaczył, że „mając – niestety – bardzo złe doświadczenia odnośnie wcześniejszych zgłoszeń, a nawet niszczenia ustanowionych stref”, postanowił z kolegą sprawdzić stan wydzielenia w terenie, co doprowadziło do niebezpiecznego zdarzenia.

„Nie zastosowaliśmy się w pełni do zasad bezpieczeństwa. Obaj dochodzimy teraz powoli do siebie, ale nie zmienia to faktu, że czujemy się źle z sytuacją, w której, działając z dobrych pobudek, zakłóciliśmy spokój niedźwiedzia. Gdyby była ustanowiona tam strefa ochronna nie doszłoby do tej sytuacji” – przyznał Synowiecki.

Mężczyzna, który został w niedzielę zaatakowany przez niedźwiedzia przebywa w szpitalu w Krośnie. Odniósł rany szarpane i kąsane twarzoczaszki, a także ramienia, nóg oraz pleców. Jak poinformowała przedstawicielka szpitala, rany powoli się goją. 56-letni mężczyzna zostanie w placówce jeszcze kilkanaście dni.

(PAP)

Najnowsze