Strona głównaMagazynKto wygra wybory prezydenckie? Po mieście krążą fałszywe pogłoski

Kto wygra wybory prezydenckie? Po mieście krążą fałszywe pogłoski

-

- Reklama -

Kampania prezydencka rozwija się w postępie – na razie chyba jeszcze arytmetycznym, ale wkrótce pewnie nabierze tempa i zacznie rozwijać się w postępie geometrycznym. Do takiego wniosku skłoniły mnie krążące od pewnego czasu po mieście fałszywe pogłoski, jakoby w wyborach prezydenckich zapragnął wziąć udział aktualny prezes Najwyższej Izby Kontroli pan Marian Banaś.

Jak mawiają gitowcy – wszystko gra i koliduje. Pan Marian Banaś urodzony nomen omen w Piekielniku, ze stanowiska ministra finansów w vaginecie Mateusza Morawieckiego 30 sierpnia 2019 roku został wybrany na stanowisko prezesa Najwyższej Izby Kontroli.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

Zgodnie z art. 205 konstytucji prezes NIK jest wybierany na 6-letnią kadencję z możliwością ponownego wyboru tylko raz. I właśnie panu Marianowi Banasiowi 30 sierpnia 2025 roku kończy się ta 6-letnia kadencja, więc nic dziwnego, że jest „namawiany” na wysunięcie swojej kandydatury w tegorocznych wyborach prezydenckich. Mógłby co prawda kandydować jeszcze raz na stanowisko prezesa NIK, ale czy aby na pewno zostałby wybrany? Wprawdzie pierwotnie pan Banaś był w obozie „dobrej zmiany”, bo w przeciwnym razie nie miałby szans na objęcie stanowiska ministra finansów w vaginecie Mateusza Morawieckiego, ale – jak to wielokrotnie zdarzało się w innych przypadkach – te przyjazne stosunki zamieniły się w nieprzejednaną wrogość.

Europa Suwerennych Narodów

Zaczęło się od donosu ze strony stacji TVN, która – jak wiadomo – jest elementem szeroko pojętego obozu zdrady i zaprzaństwa, którego polityczną ekspozyturą jest Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – że pan Banaś powiązany jest „ze światem przestępczym”. W związku z tym CBA, zamiast dojść do wniosku, że zarzuty mają charakter „polityczny”, w związku z czym nie zasługują na poważne ich potraktowanie – po wspomnianym prześwietleniu, skierowało do prokuratury doniesienie, jakoby pan Banaś złożył fałszywe oświadczenia majątkowe i że ma niejasne dochody. Na czym te niejasności mogłyby polegać, zasugerował Judenrat „Gazety Wyborczej” – że mianowicie pan Banaś prowadził w swojej kamienicy w Krakowie „dom schadzek”, a kiedy został prezesem NIK, zaraz się tej kamienicy pozbył.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

Przypominam o tych wszystkich zaszłościach m.in. dlatego, by pokazać, że pan Banaś ubiegając się o ponowny wybór na prezesa NIK, chyba nie mógłby liczyć na poparcie ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa obywatela Tuska Donalda. Tym bardziej nie mógłby liczyć na poparcie ze strony obozu „dobrej zmiany” – bo z jakichś tajemniczych powodów rozpętał aferę z tzw. „wyborami kopertowymi” przeciwko premierowi Morawieckiemu, w związku z czym Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński scharakteryzował go jako człowieka o „zbrukanej opinii”, który „nie ma kwalifikacji” do kierowania Najwyższą Izbą Kontroli.

Tymczasem jeszcze we wrześniu 2019 roku, kiedy obóz zdrady i zaprzaństwa wystąpił z pierwszymi donosami przeciwko panu Banasiowi, pan marszałek Senatu Stanisław Karczewski określał go jako „człowieka kryształowego, niezwykle uczciwego, bardzo solidnego i twardego polityka”. Jak widzimy na tym przykładzie, klauzula rebus sic stantibus („skoro sprawy przybrały taki obrót”) ma zastosowanie nie tylko w prawie traktatowym i stosunkach międzynarodowych, ale i w stosunkach politycznych, a nawet płciowych – jeśli dajmy na to, dama dojdzie do wniosku, że rozłożyła nogi przed dobiegaczem niewłaściwym, zwłaszcza gdy właśnie pojawił się ten jedyny, wymarzony. Coś takiego musiało przytrafić się Naczelnikowi Państwa, który od tej pory – podobnie jak obywatel Tusk Donald – chętnie utopiłby pana Mariana Banasia w łyżce wody.

No dobrze – ale przecież licznik bije nieubłaganie i kadencja prezesa skończy się panu Banasiowi 30 sierpnia. I co potem? Prezesowi NIK wbrew jego woli żadna siła zrobić nic nie może, ale po upływie kadencji, w sytuacji kiedy szansa na ponowny wybór na to stanowisko jest bliska zeru, pan Marian Banaś stoi wobec groźby wpadnięcia między ostrza potężnych szermierzy – kto wie – może nawet samego Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, który dopiero na stanowisku nietykalnego prezesa NIK byłby prawdziwym biczem Bożym. Czy jednak obywatel Tusk Donald, który tak długo, jak tylko mógł, przezornie nie odcinał Wielce Czcigodnego Romana Giertycha od stryczka w sprawie „Polnordu”, zaryzykowałby powierzenie mu prezesury NIK? „Bo taka głupia, to ja już nie jestem; może głupia, ale taka to już nie” – śpiewała „Pod Baranami” Krystyna Zachwatowicz. Mniejsza zresztą o Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, który przecież też może zgłosić swoją kandydaturę w tegorocznych wyborach prezydenckich – a co miałby sobie żałować, zwłaszcza gdy konstytucja głosi, że prezydentem może zostać „każdy”? – ale my tu rozbieramy sobie z uwagą pana prezesa Mariana Banasia.

Wytykanie palcami

Nawiasem mówiąc, z tymi wszystkimi prezydentami to jest u nas tak jak w Ameryce. Jak pamiętamy, John Kennedy udowodnił, że nawet katolik może zostać prezydentem USA. Z kolei Ryszard Nixon pokazał, że nawet człowiek niezamożny może zostać prezydentem USA, zaś Gerald Ford – że prezydentem USA może zostać każdy. Wracając tedy do pana prezesa Mariana Banasia, wydaje się oczywiste, że w jego sytuacji wysunięcie swojej kandydatury w tegorocznych wyborach prezydenckich byłoby jakimś wyjściem z trudnej – co tu ukrywać – sytuacji. Jestem tedy prawie pewien, że perswazje, jakich pewnie panu prezesowi Banasiowi nie szczędzą jego przyjaciele, mogą paść na podatny grunt.

Ale nie tylko o to chodzi, żeby pan prezes na stanowisku prezydenta naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, ratował tylko własną skórę. Żeby w ogóle o tym można było mówić, to musiałby najpierw wygrać. Otóż uważam, że ma on całkiem spore szanse na pogrążenie w odmętach najsilniejszych konkurentów, w osobach pana Rafała Trzaskowskiego i pana Karola Nawrockiego. Jak wiadomo, po licytowaniu się, czego to każdy z nich nie zrobi, jak już tym całym prezydentem zostanie – że podpali wodę w Wiśle i w ogóle – będzie dusił ludzi gołymi rękami – przeszli do wzajemnego wytykania sobie rozmaitych wstydliwych zakątków, a nawet łajdactw. Nawiasem mówiąc, ta licytacja całkowicie abstrahowała od konstytucyjnych kompetencji prezydenta, który tak naprawdę niewiele może. Jedynym ważnym – jak się w obecnej sytuacji okazało – uprawnieniem, jest możliwość wetowania ustaw – ale i ona jest skuteczna tylko dlatego, że obóz zdrady i zaprzaństwa nie ma w Sejmie większości wystarczającej do obalenia weta prezydenta, czyli 276 posłów – bo w przeciwnym razie prezydent byłby całkowicie bezradny, zwłaszcza w sytuacji gdy vaginet obywatela Tuska Donalda „nie uznaje” Trybunału Konstytucyjnego.

Otóż w sytuacji, gdy podjudzany przez Judenrat „Gazety Wyborczej” pan Rafał Trzaskowski nieubłaganym palcem wytknął panu Karolowi Nawrockiemu jego podróże po świecie, których koszty Judenrat skrupulatnie wyliczył (liczmy się, jak Żydzi!) na 800 tysięcy złotych, pan Mariusz Błaszczak podliczył panu Rafałowi Trzaskowskiemu, że spędził ponad 200 dni „w delegacjach”. Jak widać, te zarzuty to jakieś dziadostwo, jakby ani Judenrat, ani pan Trzaskowski, ani pan Nawrocki nie znał anegdoty, jak to Żydowie modlili się w synagodze. Jeden szczególnie wrzaskliwie domagał się od Najwyższego 500 dolarów. Te błagalne wrzaski zirytowały wreszcie pozostałych i najdostojniejszy podszedł do wrzeszczącego i powiedział: masz tu 500 dolarów i wynoś się, bo my tu się modlimy o większe pieniądze!

Nawiasem mówiąc, co sprawia, że obóz „dobrej zmiany” nieubłaganym palcem nie wytyka panu Rafałowi Trzaskowskiemu pierwszorzędnych i w dodatku podwójnych korzeni, to znaczy – jerozolimskich i ubeckich – o których na mieście ćwierkają od samego rana wszystkie wróbelki? Teraz może być już za późno, skoro prezydent Trump przysłał do Warszawy pana Tomasza Różę na ambasadora – ale wcześniej, gdy jeszcze pana Róży u nas nie było, można było chyba bez ryzyka ten wątek podjąć – a nie został podjęty.

Czyżbyśmy mieli do czynienia z ustawką w myśl wskazówki Józefa Stalina, że najważniejsze jest przedstawienie suwerenom prawidłowej alternatywy, która wtedy jest prawidłowa, gdy bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane? Ładny interes! Nawiasem mówiąc, pan Róża już pokazał, że co jak co, ale korzenie mają u niego wysokie notowania. Oto nie mógł się nachwalić Księcia-Małżonka, że jako minister spraw zagranicznych jest wprost „geniuszem” i to nawet nie jakimś takim „karpackim”, jak Mikołaj Ceaucescu, tylko zwyczajnym. Tymczasem, jak wiadomo, nie został jeszcze wynaleziony aparat fotograficzny, który mógłby utrwalić osiągnięcia Księcia-Małżonka na stanowisku ministra spraw zagranicznych – oczywiście poza wiązaniem krawatów, w której to dziedzinie Książę-Małżonek rzeczywiście ociera się o genialność. A przecież jest on zaledwie Księciem-Małżonkiem, świecącym światłem odbitym od naszej Jabłoneczki, która korzenie rzeczywiście ma pierwszorzędne.

Wszystko już wykryte…

Wracając do pana prezesa Banasia, to jak tylko rozległy się fałszywe pogłoski o delegacjach i innych wybrykach pana Rafała Trzaskowskiego, ogłoszono komunikat, że do jaskini warszawskiego ratusza wkracza Najwyższa Izba Kontroli. A jak Najwyższa Izba Kontroli gdzieś wkracza, to co robi, do jakiego finału dąży? Odpowiedzi dostarcza opowiadanie jakiegoś sowieckiego autora, co to pisał powiastki dla dzieci. W jednej z nich dwaj chłopcy opowiadają o swoich ojcach i jeden, od razu widać, że wyszczekany, jak nie przymierzając – Wielce Czcigodna Katarzyna Lubnauer – mówi, że jego ojciec jest krytykiem. „On wszystkich krytykuje. Jak chcesz, to i twojego ojca skrytykuje!” Tymczasem ojciec tego drugiego chłopca jest zwrotniczym na kolei, więc on wcale nie chce, żeby tamten ojciec go krytykował. Więc jak Najwyższa Izba Kontroli gdzieś wkracza, to po to, żeby skontrolować. A nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że – jak mówią Rosjanie – „nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara”, więc jak już NIK zacznie szukać, to na pewno to i owo znajdzie. W tej sytuacji pan prezes Banaś nawet nie musiałby tych rewelacji od razu ogłaszać, tylko najpierw przekazać Rafału Czaskoskiemu wiadomość następującą: wiecie, rozumiecie Czaskoski. Wszystko już wykryte, więc wy lepiej dla zdrowotności zrezygnujcie z tego kandydowania, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. A potem podobnie podejść do każdego z ważniejszych kandydatów i w ten oto prosty sposób oczyścić sobie przedpole do spektakularnego sukcesu wyborczego – oczywiście zapewniwszy uprzednio stare kiejkuty i Naszych Sojuszników, że ich interesy w naszym bantustanie pod jego prezydenturą nie zostaną naruszone, tylko będą ściśle respektowane…

Najnowsze